Run Race Team



Ścigłe Żubry

Rankiem 1 marca ruszyły zapisy na XII Półmaraton Hajnowski. 12 minut później było pozamiatane – 260 pakietów startowych znalazło nabywców, a tysiące chętnych musiało się obejść smakiem. „Ki diabeł?” – myślałem. Dopóki nie pojechałem, nie pobiegłem, nie wypiłem i na własne oczy nie zobaczyłem.


 
Bieg
Trasa półmaratonu prowadziła w większości szosą przez puszczę. Wyjątek stanowiła 2-kilometrowa pętelka w Białowieży i kilometr przed finiszem w Hajnówce. Chociaż dziewiczy charakter lasu na początku robił wrażenie, z czasem sceneria stała się nieco jednostajna. Co kilometr rozstawiono tabliczki wskazujące odległość, zaś na 6, 12 i 18 kilometrze znajdowały się punkty z wodą. Mogło być ich ciut więcej i szkoda, że wodę podawano tylko w kubeczkach, a nie w butelkach, które by można zabrać ze sobą. Zwłaszcza, że temperatura w czasie biegu dawała nieco w kość. Małym mankamentem okazał się też fakt, że nie zamknięto ruchu na drodze i co chwilę mijały nas auta, a my byliśmy zobowiązani do biegu prawą stroną. Nie sposób jednak żywić o to urazę do organizatorów, bo to, co nastąpiło później tłumaczy, dlaczego pakiety rozeszły się w 12 minut.

Pełnia szczęścia za 85 zł
Tyle kosztował pakiet startowy. Na forach sporo osób utyskiwało, że za drogo. Ja się do nich nie zaliczam, chociaż szejkiem naftowym nie jestem. Po dotarciu do mety dostawało się piękny imienny medal w kształcie choinki wycięty z drzewa lipowego. Były pączki i banany, a potem prysznic i wyborny dwudaniowy obiad w stołówce liceum. Następnie w amfiteatrze odbyła się dekoracja zwycięzców, a po niej losowanie fantów. Zatrzęsienia fantów. Rowery, miksery i frytkownice wędrowały do każdego. No prawie. Z naszej czteroosobowej ekipy nikt nic nie trafił. Ot, pech. Mało nas to obeszło, bowiem chwilę później zostaliśmy zapakowani do autokarów i wywiezieni do osady w sercu Puszczy Białowieskiej, w której jest ni to knajpa, ni to skansen. Tam występy Cyganek, pieczony dzik, bigos, najlepszy smalec, jaki jadłem w życiu, góra swojskich wędlin, bimber, piwo, tańce i pełna integracja z uczestnikami oraz organizatorami imprezy skutecznie wygnały z głowy myśl o prześladującym nas pechu.

Wyniki? Bez paniki!
Wymienianie cyferek w kontekście tego, co napisałem powyżej uważam za niestosowność, dlatego tego nie zrobię. Mogę natomiast obiecać, że za rok będę warował przy komputerze od piątej rano, żeby mieć pewność, że o ósmej kliknę i ponownie pojedziemy do Hajnówki. Mam nadzieję, że Wam również nie zabraknie determinacji i szczęścia. A póki co, leczymy kaca i rozważamy crossową dwunastkę, która odbędzie się w Puszczy Białowieskiej w październiku.

Grzesiek

.