Run Prague, czyli Biegnij Warszawo w Pradze...
- Szczegóły
- Kategoria: zawody biegowe
- Utworzono: środa, 12, wrzesień 2012 11:55
- Michał Sobieraj
Start o 14:00 to nie była najlepsza pora na zawody. W hotelu zjedliśmy śniadanie przed 10:00, więc do zawodów zostało jeszcze mnóstwo czasu. Wypicie Power Rade'u i zjedzenie żelu nieco zmniejszyło apetyt, jednak cztery godziny od ostatniego posiłku, to dla mnie trochę za długo. Z drugiej strony pakiet startowy był wydawany w dniu zawodów w godzinach 10-14, więc gdyby bieg był wcześniej nie zdążyłbym go odebrać.
Bieg ukończyło ponad 6,5 tys. biegaczy, więc w strefie startu (Zlute Lazne) było tłoczno a nawet wystąpiły spore zatory szczególnie do szatni i toalet. Pewnie ze względu na brak miejsca w obiekcie, te ostatnie były rozstawione na małej przestrzeni w kształcie podkowy i prowadziły do nich tylko dwie ogromne kolejki. 17’C i lekka mżawka przechodząca czasami w deszcz, powodowała, że punkty z napojami nie były mi właściwie potrzebne. Pomimo ogólnego tłoku, udało mi się wystarczająco rozgrzać i przygotować do biegu, zachęcany przez Carla Lewisa. Trzeba przyznać, że start organizatorzy przeprowadzili bezbłędnie. Miałem naklejkę na koszulkę w kolorze pomarańczowym (45-50 min.), więc flagi po bokach trasy w tym właśnie kolorze pomagały w ustawieniu się we właściwej strefie. Zacieśnianie grup tuż przed startem przebiegło praktycznie wzorowo, zatem po kilku minutach już biegliśmy bez większego przepychania się i konieczności wyprzedzania przypadkowych osób.
Atmosfera biegu była najsilniejszym punktem imprezy. Trasa biegła przez Stare Miasto, więc dopingowały nas tłumy turystów. Spora ich część miała gwizdki, które mobilizowały do biegu i z czasem zaczynały nawet drażnić. Do tego Praga jest pięknym miastem ze wspaniałymi cztero-pięciopiętrowymi kamienicami. Nie sposób zatem opisać przesytu atrakcji, hałasu tłumu i niesamowitych wrażeń jakie towarzyszyły nam podczas biegu.
Punktów z napojami były aż trzy, przy czym tylko na pierwszym był podawany napój izotoniczny. I tak, kiedy po 7km trochę mi zaczęło brakować paliwa bardzo liczyłem, że uda mi się zdobyć coś poza wodą, której mieliśmy aż nadmiar z nieba. Niestety do picia była tylko woda, więc musiałem znaleźć coś innego, co doda mi sił przed finiszem. Trzeba przyznać, że tym bodźcem okazały się napisy na plecach koszulek z frazami będącymi czymś w rodzaju motta. Czyniło to bieg jeszcze bardziej interesującym. Finisz zacząłem nieco za wcześnie (1,5 km do mety) i po wyczerpaniu sił zorientowałem się, że jest szansa na rekord (0,7 km przed metą). Niesiony dopingiem kibiców zakończyłem bieg ze swoją nową życiówką. Sam byłem tym zaskoczony, ale wspaniały doping, dobra pogoda, radość i entuzjazm Czechów sprzyjała dobrym rezultatom. Zaraz po przekroczeniu linii mety otrzymaliśmy butelkę z wodę, banana (co jest akurat świetnym pomysłem) oraz znaczek zamiast medalu z napisem Run Club.
Strzałem w dziesiątkę był pomysł z murem oplakatowanym numerami startowymi z przedniej części koszulki (co zapewne ułatwi identyfikację na fotografiach) oraz mottem z pleców. Mało kto nie chciał sobie zrobić zdjęcia na tle muru z własnym numerem startowym, kolegów lub przyjaciół.
Czy pojadę tam w przyszłym roku? Nie wiem, zastanawiam się, zostało mi jeszcze trochę Pragi do zwiedzania…
Michal