Run Race Team



Dzień Zwycięstwa

Dziwnym zrządzeniem losu święto to przypadło dla naszej ranrejstimowej trzódki nie na 9 maja, jak stoi w kalendarzu, lecz na 30 września. Kto tego dnia biegł, albo coś wygrał, albo ugrał. Gosia i Tadek huknęli życiówki, a czasy, które uzyskali każą takim jak ja podejść do dalszego biegania “z pewną taką dozą nieśmiałości”. Ewelina, Michał i niżej podpisany zaliczyli udany debiut na królewskim dystansie w Warszawie, a Tomek B., Tomek Ł. I Radek dokonali tego samego w stolicy Reichu. Wisienką na torcie jest jeszcze życiówka z bardzo przyzwoitym czasem Tomka M.

34. Maraton Warszawski


Ponieważ to mój pierwszy maraton, nie mogę go odnosić do innych tego typu imprez. Tym niemniej uważam przygotowanie trasy i organizację imprezy za więcej niż udane. Punktów z wodą, power radem i bananami było aż nadto. Mile zaskoczył mnie podbieg w Parku Natolińskim. Nie wiedziałem, czego się spodziewać. Okazał się długi, ale bardzo łagodny i nie dawał w kość. Do Multikina na KEN (29. km) biegło mi się kapitalnie. Nie czułem zmęczenia i w ogromie swojej naiwności zastanawiałem się, kiedy odpalić turbodopalacze. Potem oberwałem w twarz podmuchami wiatru, który prawie zatrzymywał w miejscu. Na dobitkę zdrowo zmiętosił mnie niepozorny podbieg na wiadukt między Ursynowem a Służewiem. Efekt był taki, że mocno zwolniłem i na Puławskiej przeżywałem swoje piekiełko. Tym niemniej nie wystąpił u mnie podręcznikowy efekt “zderzenia ze ścianą” i ani kroku nie szedłem. Biegłem wolniej, ale biegłem. Na ul. Bagatela poczułem przypływ mocy (cóż może zdziałać mózg, bo to przecież nie fizjologia!) i na ostatnich 5 km przyspieszyłem.

Meta na Stadionie Narodowym to czysty patos i euforia. Sceneria i tłum ludzi na trybunach robiły niesamowite wrażenie. Człowiek naprawdę mógł się poczuć jak żółw z bajki o żółwiu i zającu.

Biegnąc, używałem aplikacji Endomondo PRO. Głównie zależało mi na utrzymaniu stałego tempa. Niestety, program przeszacował dystans o prawie 2 kilometry, więc pomiar tempa okazał się czystą iluzją. Dobrze, że w czasie treningów zakodowałem sobie tempo docelowe i udało mi się je utrzymać bez pomocy elektroniki.

Chociaż dzisiaj od pasa w dół nie wiem, jak się nazywam, z niecierpliwością czekam na kolejny maraton.

Grzegorz

.