Run Race Team



Chudy Wawrzyniec 2013

 


Już tydzień po biegu, głowa już zdążyła trochę ostygnąć z emocji. Można zacząć pisać;) Chudy Wawrzyniec 2013 jest już historią. Nie będę obiektywny. Być może są inne opinie ale dla mnie był to najfajniejszy i zarazem najtrudniejszy bieg w którym brałem udział. Jak było?

 

 

Ubiegłoroczna edycja biegu już jest legendą. Załamanie pogody w środku lata, deszcz i temperatury ok 3-5 C nie zdarzają się codziennie. Weterani, którzy to przeżyli do dziś opowiadają o wyjątkowo trudnych i hardcore’owych warunkach. Jak będzie w tym roku? Prognozy też nie są optymistyczne. Wyjeżdżamy z Warszawy jeszcze w słońcu ale w Katowicach już łapiemy pierwszy deszcz. Sprawdzam 15 razy prognozy ale jak na złość wszystkie mówią, że BĘDZIE PADAĆ. Kiedyś było hasło „Telewizja Kłamie”. Zakładam z optymistycznym zakłamywaniem czasoprzestrzeni, że teraz prognozy też.
Dojeżdżamy do Ujsoł odbieramy pakiety i idziemy spać. „My” czyli trzyosobowa załoga klubu 12tri.pl – Justyna, Adam i Ja. Pogoda, niestety nadal chce się przypodobać prognozom z telefonicznych aplikacji. Jak miało padać tak pada. Może do rana się to zmieni. Może…tyle, że ok.2 w nocy za oknem szaleje już taka burza z piorunami, że budzi nas wszystkich w pokoju i zastanawiamy się czy w ogóle jest sens wyruszać. Zastanawiamy się czy w ogóle ktoś zdecyduje się na start!!! Przecież to samobójstwo! Godzina 3:15, błyskawic już nie ma ale nadal pada. Jednak wstajemy… i z sercem na ramieniu jedziemy na start. Na starcie już całkiem spora grupa biegaczy, deszcz jakby się zmniejszył i nastroje poprawiły. Może jednak nie będzie tak źle jak w zeszłym roku. Jest ok. 15 C. Na zegarze przewija się napis, „Uwaga. Deszcz być może za chwilę przestanie padać ;) ”. Może treść była trochę inna ale klimat podobny. Bardzo mi się ten optymizm organizatorów spodobał. Cóż czekamy na start.

Jest ciemno, dżdżysto ale humory dopisują.

W końcu tylko 50 lub 80 km z kawałkiem i jesteśmy na mecie.;) Dla takiego żółtodzioba jak ja, który po raz pierwszy podejmuje taką próbę to jednak nie tylko entuzjazm ale i sporo strachu. Jak to będzie? Czy wytrzymam? Kiedy spotka mnie kryzys? Czy jednak dobrze się przygotowałem? Jak rozgrywać to taktycznie? Czy buty nie okażą się za małe (przecież ostatnio mnie jeszcze cisnęły)? Czy wystarczy żeli, wody, batonów? Czy nie będzie mi za zimno, za ciepło? Pytań pojawia się mnóstwo. Tyle, że odpowiedzi na razie nie ma. Jeszcze 5 min…4, 2, 1 minuta. Godzina 4:35 ( 35 po to, żeby się nie spotkać z pociągiem na torach ;) )Start …wybiegamy!

No…teraz już nie ma pytań, teraz jest tylko bieg do przodu…i walka z sobą. Biegniemy na początku po asfalcie. Biegniemy na razie komfortowo, po to, żeby tłum mógł się jak najbardziej rozciągnąć przed górami. Po ok. 8 km…nocnego biegu z czołówkami na głowie…wbiegamy na pierwszy dziko-polny odcinek. O dziwo, przed jednym z domków…widzę parę tubylców. O 5 wstali, żeby oglądać i kibicować 500 zapaleńcom, którzy przez chwilę będą ich sąsiadami koło domu, fajne. Kończy się asfalt i zaczyna szarzeć. W końcu zaczyna być widać gdzie w ogóle biegniemy ;) Widać? Za dużo nie widać..nadal dżdży i wszędzie dookoła unosi się mgła. Miały być widoki ale mgła też daje niesamowity klimat. Ja ją lubię. Daje taki nastrój tajemniczości i bajkowości. Zaczyna się pierwszy podbieg.

 

 

Biegniemy na Rachowiec. Robi się widniej ale nadal nie widać atrakcji okolicy. Wszędzie biało, biało i biało. Ok. 6 jestem na szczycie. Poznaję po konturach górnej stacji wyciągu narciarskiego . Pierwszy podbieg za mną. Nawet nie było tak źle. Na mapie wyglądało to dużo bardziej ekstremalnie. Może i bieg będzie łatwiejszy niż myślałem ;) Po Rachowcu trochę zbiegu, trochę asfaltu i wspinamy się pod drugi szczyt Kikula.Zaczynam żałować, że nie wziąłem kijków trekkingowych. Większość tych co je wykorzystują na podejściach mocno mnie wyprzedzają. Pierwsza lekcja – kijki na Chudym się przydają. Nawet nie wiem kiedy przelatuję Kikula, cały czas zastanawiam się jak dotrę na Przełęcz Przegibek do pierwszego i ostatniego punktu regeneracyjnego. Niektórzy mówią,że to 33 a niektórzy 37 km. Oba są daleko. Nie ma co się zastanawiać, trzeba biec, tzn..iść i biec do przodu. Kolejne strome podejście. Kurcze, nie jest lekko. Powoli dochodzę do schroniska na Wielkiej Raczy. 27 km! Połowa za mną. Mam mały kryzys. Czy dam radę?

 

Jak większość biegaczy wchodzę do schroniska kupić wodę i ciepłą herbatę. O Buddo i wszyscy bogowie greccy i egipscy…. jaka ta herbata z cytryną i z cukrem jest dobra!!!! Trochę się dogrzewam, jem batona i jadę dalej. Ten przystanek naprawdę pozwolił mi się zregenerować, teraz tylko 10 km i kolejny posiłek i może ciepła herbata. Na Przegibek biegnie mi się teraz rewelacyjnie, ponoć gdzieś po drodze wbiegliśmy na Jaworzynę, ponoć, …bo nawet nie pamiętam kiedy.

Dobiegamy do punktu regeneracyjnego. Wow..nie wiem dlaczego ale czuję się tu rewelacyjnie. Teraz już tylko kilkanaście kilometrów i meta moja. Rano, przyznaję miałem obawy czy Tu dotrę. Dotarłem. Hip, hip hurra. Mam jakąś olbrzymią radość, że jak tu jestem to cały bieg też zaliczę.

Teraz już tylko Wielka Rycerzowa..jakiś mały Muńcuł i jazda do mety. Jak to blisko! ;) Niestety ..na Przegibku nie ma ciepłej herbaty. Są ciastka, banany, pomarańcze, woda, izotoniki ale nie ma herbaty! Ja od Raczy tylko na nią czekałem.(Panie i Panowie organizatorzy – bardzo proszę o herbatę w przyszłym roku i drugi punkt odżywczy w schronisku na Małej Raczy!) Niby nie jest zimno ale wilgoć trochę przy przystankach wychładza. Cóż…jem kilka pomarańczy, ciacho..uzupełniam napoje i biegnę dalej. Oj…oj…. podejście pod Wielką Rycerzową jest całkiem strome.

Wzrokiem zabijam wszystkich co mają kijki i mnie wyprzedzają. Może to wymówka ale dziś mam wrażenie ze z kijkami byłbym szybciej. W myślach mam jednak jedno zdane: „jeszcze tylko Rycerzowa i w dół do mety to już bardzo blisko”. Rycerzowa jest! Wszyscy „kijkowcy” mnie wyprzadzaja. Teraz to już nie wiem czy to tylko kijki czy też zmęczenie. Dobiegam do rozwidlenia na 50+ i 80 + . O nie! Na 80 to jeszcze nie tym razem.Zbiegam w lewo…no teraz już z górki. Wybiegam na jakąś dużą polanę..normalnie pewnie widoki zapierają pierś dziś..śliczne…. biało-szare mleko.

Zbiegam, koło mnie widzę jakieś słupki od boiska od siatkówki. Tutaj? W szczerym polu? Nagle obok pojawia się zarys jakiegoś schroniska. Niespodzianka. Niesamowite. Widoczność jest na 15-20 m! Chwała organizatorom, za bardzo dobrze oznaczoną trasę. Naprawdę SUPER! Wstążki są na każdym istotnym etapie drugi. Przy zbiegu …mijam „kijkowiczów” . Wow jak fajnie. Tu jestem lepszy ; ) Wbiegam w las i…. pojawia się lekki podbieg. Oooo… spoko. Tylko trochę i zbieg do mety. Podchodzę..chcę biec a tu …kolejny marsz do nieba, wchodzę…(w międzyczasie „kijki” znowu mnie mijają) a tu kolejna wspinaczka..MOŻE JUŻ STARCZY!! O nie! To niemożliwe! …za chwilę następny wzgórek. Kurcze Muńcuł zapamiętam!!W końcu wchodzimy na ostatni schodek do nieba! Ile ich było 4,5,6! Dzień Świstaka? A może mam zwidy? ale dlaczego te zwidy były takie strome! Sam już nie wiem. Na szczycie jestem zmęczony ale już wiem, że teraz to tylko w dół. Ufffff…no to z górki na pazurki jeszcze 6 km i meta. Biegnę i ….. odcina mi akumulatory. Głowa chce biec a nogi ledwo idą. Bunt??? Teraz? Przed samym finiszem? Znowu „Kijki” mnie wyprzedzają. Jem szybko garść żelków. Po chwili zaczynam znowu ożywać. Nogi już chyba też czują zapach mety bo jakby się obudziły. Zbiegam na asfalt do Ujsoł. Teraz to już biegnę ile „fabryka dała”. Mam jeszcze kilka minut, żeby dobiec do mety przed 9 h. Udaje się! Po 8h i 56 minutach kończę bieg. WOW rano nie przypuszczałem, że tu dobiegnę. Dostaję super drewniany medal i siadam coś zjeść. Nawet nie wiem czy chcę. Jestem zmęczony, głodny i super szczęśliwy.

Mam trzy tony endorfin w niewidocznym plecaku. Warto było przyjechać i spróbować. Od razu samozwańczo zostaję ambasadorem biegów górskich. Strasznie mi się spodobało. Już nie mogę doczekać kolejnego takiego biegu.

No …a teraz sportowe podsumowanie  na tle innych. SUPERJUSTYNA – 4 miejsce wśród kobiet 7h 08!! , Adam 7h 18 min (rewelacja!).  Najszybszy górski gepard krótko dystansowy -4:58!!!! ok. 53 km poniżej 5 godzin, dla mnie niewiarygodne!!!  Najszybszy gepard długodystansowy 8:58 – ok 84 km! Byłem od niego 2 minuty lepszy! ;) Ogólnie byłem 230 na 309 osób które ukończyły (ostatni wbiegli po ponad 12 godzinach) . W przyszłym roku będzie jeszcze lepiej ;)

 

.