Run Race Team



Maraton sentymentalny

Share

W niedzielę 15 września 2013 byłem we Wrocławiu. Przyznam, że trochę mi się znudziły maratony w Warszawie na tych samych trasach. 4 raz biec to samo? Eeee… niekoniecznie;)Zdecydowałem się, że w tym roku pojadę na maraton do Wrocławia. Mojego ulubionego miasta. Będąc małym jeździłem tam do dziadków, później studiowałem, zawierałem przyjaźnie a później rozpoczynałem swoje pierwsze stałe prace zarobkowe. Podróż i bieg potraktowałem więc wyjątkowo sentymentalnie. Tym razem nie miał się liczyć wynik ale uczestnictwo. Skoro już biegam, skoro jest Maraton we Wrocławiu to wypadało to połączyć ;) Tak więc postanowiłem zrealizować swoje marzenie i rano o 9:00 pojawiłem się na starcie na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu. Prognozy pogodowe nie były najlepsze ale po pobudce w moim oknie pojawiło się śliczne słońce. Dobry omen ;) Start ..ponoć tradycyjnie przy Stadionie Olimpijskim. Ponoć. Przyznam, że choć mieszkałem długo we Wrocławiu to wcześniej nawet nie zauważałem tej imprezy. Miałem prawo, wtedy nie biegałem. Godzina 8:58, 8:59, 9:00 – rozpoczynamy. Ogary idą w las!

W tym roku biegnie ok. 4000 biegaczy. Trasa w tym roku wyglądała tak:

Nie wiedziałem na co mnie stać. Przyznam, że nie czułem się przygotowany na ten bieg. Najdłuższe moje wybieganie to były marne 22 km 2 tygodnie przed biegiem. Trochę mało jak na chęć przebiegnięcia „życiówki”. Rano powiedziałem sobie, że jak będzie tak będzie. Przebiegnę 4:30 to będzie ok. 4:15 dobrze a ok 4:00 to bardzo dobrze. Rozpocząłem bieg w takim tempie jakie sprawiało mi przyjemność. Okazało się, że biegnie mi się bardzo dobrze.. za balonikiem na czas 3:45! Czas byłby świetny. Biegnę i próbuję. No….może siebie nie doceniam?;)Za balonikiem w coraz większym deszczu biegnę do 24 km.

Dostaję nawet SMSa od organizatorów, że po połowie dystansu przewidują mnie na mecie w czasie nawet poniżej tego z balonika. Wow…! No tyle, że po 24 km…moje nogi już nie za bardzo chciały już współpracować z głową i jej marzeniami. Co teraz wymienić? Głowę czy nogi? To jednak maraton. Tu trzeba siły oszczędzać. Przypomniała mi się historia kolegi z 12tri.pl. Ponoć zawsze robi to co ja zrobiłem. Na początku szybko a później już tylko aby do mety. Ja zrobiłem to samo. Może będę miał nauczkę. Od 30 km czułem już, że ten dystans to nie niedzielny spacerek. Po 30-ce już mi uśmiech na twarzy się nie chciał pojawiać. Twarz, zaczęła się buntować. Koniec deszczu też jej nie pomógł. Wzrokiem zmęczonego spaniela, głowa zaczęła wypatrywać każdego stojaka z kolejnym numerem przebiegniętego kilometra. 31,32…. gdzie jest ten 33, powinien być bliżej, kto schował 34-kę!!!! ;)

Jeeeeest! Jeszcze tylko takich 8 i meta.;) Mało a jednak czasem oznacza bardzo dużo ;)

Chciałem się delektować ostatnimi kilometrami, które były najatrakcyjniejsze wizualnie, ale dziwnie średnio mi wychodziło. Biegliśmy przez samo Centrum, koło Pedet-u, przez starówkę, koło uniwersytetu nad Odrą, wyspę Piaskową. Niby ślicznie.. tyle, że ciało i nogi rozpoczynały już swój bunt i zamiast podziwiać musiałem je zachęcać do kolejnego wysiłku i kolejnego kilometra.

A jak trasa? Trasa? Trasa była ..wrocławska! ;) Wrocław jest miastem dość zbitym. Wszędzie jest w miarę blisko. Trasa musiała więc przebiegać nie przez część ale praktycznie przez całe miasto. Trochę wyglądała jak gwiazda. Wbiegaliśmy do środka i wracaliśmy na zewnątrz, do środka i na zewnątrz;)Koledzy z którymi, dojechałem na zawody powiedzieli, że Wrocław kojarzy im się z tramwajami i kostką na ulicach;)Chcesz to masz! Była więc kostka, były tramwaje i był bieg po szynach tramwajowych. Był bieg przez starówkę i rynek z widokiem na ratusz. Był bieg po „nowych” Maślicach z obwodnicą i nowym stadionem, był bieg i po wąskich uliczkach i bieg wśród zielonych plantów, no i na koniec był też bieg przez kilka mostów (naliczyłem przynajmniej 5).

Dla mnie, byłego wrocławiaka niesamowity był moment gdy wracając z Maślic, (które jak tam mieszkałem były peryferiami) nagle pojawiłem się na ulicy Legnickiej. Kurcze…. a jak się na niej znalazłem? ;) Miasto się rozwija i jego topografia też. Dziwnie było poczuć się na chwilę obco w „swoim” mieście.

Suma summarum bieg ukończyłem z wynikiem 4:06:26. Jak na mnie całkiem przyzwoicie. Owszem jest pewien niedosyt, że gdybym mądrzej biegł to 4:00 można by pokonać. No…może następnym razem. I tak jestem bardzo zadowolony z samego uczestnictwa. Moje kolejne marzenie biegowe – Marton Wrocławski -uroczyście odfajkowane! Medal i uśmiech jest! Hip, hip hurra!

Dzień po biegu przeczytałem jednak jeszcze jedną niesamowitą historię.Powaliła mnie na kolana! : Pan Jan Morawiec, 80-cio letni łodzianin, najstarszy uczestnik Wrocław Maratonu, ukończył go z czasem:4 godziny, 2 minuty i 25 sekund!!! Byłem 4 minuty za nim!!! ;) Wow.,,mam jeszcze połowę, życia do poprawiania wyników! Pan Jan wystąpił we Wrocławiu w ramach przygotowania do Mistrzostw Świata Weteranów w Brazylii i ma duże szanse na Mistrzostwo Świata. Wielki szacunek. Niewiarygodne! Jednak człowiek nie wie nawet na co go stać. Kto wie, może ja też kiedyś w takich zawodach wystartuję…mam już cel;)Panie Janie olbrzymie gratulacje, powodzenia i dziękuję za inspirację. Myślę, że nie tylko dla mnie.

 

.