Run Race Team



Najdłuższy Bieg

Share

Tym razem moje przygotowania do maratonu przebiegały w sposób dalece odbiegający od treningowych standardów. Po pierwsze późny początek sezonu po niebieganej zimie i wiośnie. Po drugie 99% treningów na bieżni mechanicznej. Do tego dochodzi tylko jeden kontrolny start w półmaratonie 15 września (niezbyt miarodajny bo fatalnie rozegrany taktycznie).

Tak więc, kiedy pojawiłem się mroźnym porankiem 29 września u wrót Stadionu Narodowego nie miałem żadnego planu jak pokonać czekający mnie dystans.

Na początek musiałem przechytrzyć dziewczynę rewidującą mój plecak, żeby przemycić puszki z BCAA - pierwszy sukces. Udało się odszukać depozyt, spotkać z innymi członkami Teamu, zrobić wspólne zdjęcie, odnaleźć start. Jednym słowem dobra passa.

Czułem się trochę dziwnie w koszulce na ramiączka w tłumie opatulonym w dwie albo trzy warstwy. Później okazało się, że lekka koszulka była jednak trafionym wyborem.

Kiedy Tomek, którego spotkałem w strefie powiedział, że zamierza biec na 3:40 według strategii negative split postanowiłem z braku własnego planu przyłączyć się do niego.
Zaczęliśmy wolno. Grzecznie puściliśmy przodem balonik na 3:40. Pierwsze kilometry (wg Garniaka) 5:27 5:21 5:17 5:17 5:28.

 37923-MWA13-5547-42-000101-mwa13 01 rzs 20130929 102049 2

Na Krakowskim Przedmieściu strategia negative split została pogrzebana a tempo wzroslo do ok. 5:00 Pojawiła się co prawda koncepcja, że może biegniemy za szybko ale została wyparta przez taką, która postulowała szansę ukończenia maratonu w czasie w okolicy 3:32.
Już w tunelu wyprzedziliśmy balonik 3:40.
Biegło się znakomicie. Dużo kibiców, pełny optymizm. Pojawiło się słońce.

Odcinek z Łazienkami bardzo urozmaicił trasę. Pomimo momentami miękkiej nawierzchni to była najszybsza część całego wyścigu (poniżej 4:50).

Po 20 kilometrze na Sobieskiego zbliżyliśmy się do jakiegoś balonika, którego postanowiliśmy już nie wyprzedzać. Biegliśmy za nim w tempie ok. 5:00.

Po nawrocie przy Świątyni Opatrzności Bożej (24km) balonik zaczął nam odjeżdżać ale tempo trzymaliśmy wciąż takie samo.

Rogale na Wilanowie to tradycyjnie okazja to wzajemnego pozdrawiania się znajomych. W tym roku rogal był na Al. Rzeczypospolitej. Widzieliśmy Jarka jak zmierza po nowy klubowy rekord w takim skupieniu, że nie zwrócił niestety uwagi na moje pokrzykiwania. Jak się później okazało ja też nie zauważyłem machającej Małgosi.

Przed podbiegiem na Arbuzowej rozdzieliliśmy się.

Miałem nadzieję, że utrzymam tempo 5:00 i może nawet pod koniec przyspieszę kończąc w okolicy życiówki (3:32).

Na Imielinie w okolicy Multikina zostawiłem czekającej rodzinie niepotrzebny mi już pas (30 km) i pozbawiony tegoż balastu ... zwolniłem o kilkanaście sekund.

Ostatecznie wyklarowało się, że celem jest dobiegnięcie poniżej 3:40.
Tempo powoli acz systematycznie spadało z kilometra na kilometr. Cały czas próbowałem przeliczać jak wolno mogę biec, żeby zmieścić się poniżej 3:40 co po trzech godzinach biegu było trudne co najmniej jak matura (oczywiście ta sprzed 20 lat).

Zbieg z mostu na ostatnim kilometrze to czas na przygotowanie się do finiszu - wyciśnięcie opaski i przełożenie jej na rękę, poprawienie fryzury, przybranie radosnego wyrazu twarzy.

Zostało kilkaset metrów a robi się coraz ciężej. Przede mną tunel na stadion a moja główna myśl, to taka, że byłby to wyjątkowy obciach zemdleć w tunelu. Co innego na linii mety - zdjęcia na portalach tuż za zdjęciami zwycięzców.

Podobno rozbitkowie, którzy próbują dopłynąć wpław do brzegu często topią się tuż przed brzegiem. Jest to ponoć efekt demobilizacji wyczerpanego organizmu.

Chyba doświadczyłem takiej właśnie demobilizacji. A może była to sławetna Ściana (tylko nieco opóźniona). Całe szczęście, niemoc nie przyszła wcześniej i jakoś dotarłem do mety.

3:39:08 czyli 7 minut wolniej niż życiówka ale i tak jestem mega zadowolony. Okazuje się, że całkiem przyzwoity wynik w maratonie jest możliwy przy treningu prowadzonym na bieżni mechanicznej i do tego pozbawionym długich wybiegań.

Według dystansu zmierzonego przez GPS Garmina był to najdłuższy z moich trzech maratonów (wszystkie Warszawskie).

Po biegu czułem się tak potwornie zmęczony, że dla mnie był to zdecydowanie Najdłuższy Bieg. 

.