Run Race Team



Biała Biega 2014, czyli 1 km szarży i 9 km męki.

Share

W ubiegłą niedzielę 15.06.2014r. miałem okazję uczestniczyć w 3. Rodzinnym Pikniku Biegowym „Biała Biega” organizowanym przez Klub Biegacza o tej samej nazwie.

Na zdjęciu: Asia (1:12:23), ja i Ewelina (53:28)

Impreza odbyła się na ulicach Białej Podlaskiej. Do pokonania były 2 pętle po 5 km. Trasa raczej płaska, po asfalcie i kostce brukowej. Był to mój drugi start w tej imprezie i z pewnym sentymentem wspominam ubiegłoroczny bieg, ponieważ był to mój pierwszy start na zawodach.

Wtedy po raz pierwszy w życiu przebiegłem 10 km. Rok temu po spokojnym i równym biegu osiągałem 56:42, chyba dobrze jak na kogoś to w z zasadzie nie biegał? :) Drugą stroną tego medalu było nabawienie się kontuzji stopy, ale o tym wspomnę w artykule o zeszłorocznym maratonie… (już wkrótce).

Wracając do tematu tegorocznej imprezy, na starcie ustawiło się ponad 500 uczestników, również rolkarzy i „chodziarzy” nordic-walking, którzy rywalizowali na dystansie 5 km. Zawodników miało być trochę więcej, ale część przestraszyła się deszczu, który rano przywitał mieszkańców regionu. Było dość chłodno jak na połowę czerwca, bo około 15-16 st. C, a na dodatek wiatr, który potrafił nieźle przyhamować i wybić z rytmu, gdy pojawiał się nagle za zakrętem. Pod czas biegu nie padało, dzięki czemu na trasie mogliśmy liczyć na minimalny doping mieszkańców Białej.

 

Na ten bieg szykowałem się już od końca ubiegłorocznego sezonu, przy czym „szykowanie się” oznaczało raczej myślenie o tym, że chce pobić 50 minut i szukanie jakiś planów treningowych, których i tak nie zrealizowałem. Częściowo, przez powracające kontuzje, a częściowo przez lenistwo (nie będę się oszukiwał…). Wraz z kolegą planowaliśmy pobiec równym dobrym tempem na 50 minut lub odrobinę lepiej. Planowaliśmy poćwiczyć tempo, zgrać się by razem osiągnąć cel. Ale plany nie wypaliły i już po pierwszym kilometrze pokonanym w 4:30 min wiedzieliśmy, że już po nas. Przeszarżowaliśmy pierwszy kilometr i następne dziewięć było karą za to. Męczyłem się niemiłosiernie nie mogąc złapać oddechu i rytmu, trzykrotnie robiąc sobie przerwy w marszu. Podczas ostatniej takiej przerwy ktoś mnie poklepał po ramieniu bym się nie poddawał. Podziałało i chwilę pot

 

em ruszyłem dalej. :) Podczas tej dychy miałem dużo myśli np. „Kolejny maraton? Chyba mnie pogięło…”, jak widać byłem tego dnia bardzo pozytywnie nastawiony do biegania. Do 7 kilometra miałem jeszcze nadzieje na pobicie 50 minut, ale po przebiegnięciu kolejnego kilometra wybiłem sobie ten pomysł z głowy, bo miałem ponad 35 sekund straty. Na ostatnich 2 kilometrach dołożyłem jeszcze 14 sekund.

 

Bieg ukończyłem tradycyjnie w widowiskowym stylu najpierw wchodząc w ostatni zakręt z rozłożonymi rękoma jak samolot, a potem triumfalnie unosząc ręce by przekroczyć metę z czasem 50:49. Bez realizacji celu, ale z nową życiówką poprawioną o ponad dwie minuty. :) Po zakończeniu biegu obowiązkowo woda, banany, medal i pamiątkowa fotka z siostrami. Uczestnicy biegu mogli liczyć na obiad w stołówce bialskiego AWF, ale my z tego przywileju nie skorzystaliśmy bo jednak rosół i obiadek u mamy, a potem zimne piwko są lepszą opcją. :)

Na zdjęciu: Asia (1:12:23), ja i Ewelina (53:28)

 

 

.