Czym bardziej pod górę tym bardziej z góry…
- Szczegóły
- Kategoria: zawody biegowe
Perły Małopolski 2014 – cykl biegów górskich rozgrywanych w parkach narodowych. Skała, Szczawnica, Rabka – Zdrój, Zawoja i Kościelisko. Na bieg w Rabce zapisałem się jeszcze przed wyjazdem na zaplanowany od 28 czerwca do 20 lipca urlop. Nie brałem jeszcze udziału w biegu górskim na dystansie ponad 20 km (trasa nieatestowana) i sam byłem ciekaw reakcji organizmu w warunkach daleko odbiegających od tych spotykanych na asfaltowych, płaskich jak stół, atestowanych trasach
. Organizatorzy postarali się o pogodę. W dniu startu, tj. 29 czerwca o godzinie 12.00 termometr wskazywał ponad 30 stopni. Ruszyliśmy w samo południe. Najpierw sprinterzy, którzy mieli do pokonania 3 km, następnie zawodnicy, którzy mierzyli się z dystansem 10 bądź 20 km. Na końcu piechurzy – klasyfikowani w kategorii nordic walking na 10 km. Mój plan na ten bieg nie był zbyt skomplikowany – ukończyć, jeśli możliwe w czasie poniżej 2 godzin. Biec równym tempem, bez zbytecznych szarż, bo góry od każdego silniejsze… W czasie mojego ostatniego pobytu w Rabce w 2012 r., gdy zaczynałem przygotowywać się do pierwszego maratonu, zdążyłem przekonać się o ich potędze (zabłądziłem biegnąc pod górę…). Profil trasy (poniżej) odzwierciedlał skalę jej trudności – do najłatwiejszych na pewno bym jej nie zaliczał. Początkowe tempo – oscylujące w granicach 4’45’’– przy pokonywaniu kolejnych kilometrów zaczęło spadać, jeszcze przed 5 km przekroczyło granicę 5 minut by w najtrudniejszym na trasie odcinku przełamać barierę 6 minut… Biegliśmy asfaltem i drogą szutrową, w lesie – korytem górskiego strumienia, skacząc z kamienia na kamień i pośród traw okalających pobliskie pastwiska. Pokonywaliśmy drobne półki skalne próbując najkrótszą trasą zdobyć wyłaniające się wzgórza, chwilę później rozpędzaliśmy się na odcinku prawie 2 km utwardzonej nawierzchni by zaatakować kolejne wzniesienia. Trasa była dobrze oznakowana, organizatorzy zapewnili 3 punkty nawadniania. Pomimo tego i tak nie byłbym w stanie dziś jej przebiec jeszcze raz sam. Nie wiedziałbym jak to zrobić. Nie potrafiłbym jej odtworzyć z pamięci. Gdzie skręcić, gdzie zawrócić… Niby to tylko jedna lekko ponad dwudziestokilometrowa pętla… To efekt narastającego zmęczenia na trasie. Od podbiegów, które zakończyły się po 12 km bodaj trudniejsze było zbieganie. Opanowanie tej umiejętności pozwala na rozwijanie dużych prędkości i wyprzedzanie niekiedy pozostałych uczestników biegu. Ja się nie roztrzaskałem i uważam to za duży sukces. W biegu górskim, tak samo jak w każdym innym biegu, umiejętne rozłożenie sił to podstawa. Z tą drobną w moim przekonaniu różnicą, że wbieganie na niewielkie wzniesienia ma sens tylko do momentu gdy nie zaczynamy jeszcze oddychać „rękawami”. Zastosowanie tej taktyki na stromych odcinkach równoznaczne jest z wyczerpywaniem pozostających zasobów energetycznych i przejściem w marsz w miejscu, gdzie można biec. Biegłem tylko wtedy, gdy byłem w stanie biec. Kilkukrotnie byłem wyprzedzany przez innych zawodników właśnie na stromych podejściach. Oni biegli bądź podbiegali. Ja szedłem. W konsekwencji na ostatnich 5 kilometrach trasy, tam gdzie pojawiały się jeszcze niewielkie wzniesienia pozostawiłem ich za sobą. Nie byli w stanie biec, jeśli biegli to bardzo wolno. Przeszacowali siły. Zabrakło paliwa… Tuż po wyścigu przez ok. 20 minut siedziałem na scenie amfiteatru w Rabce. Po ukończeniu tego biegu przez resztę niedzieli próbowałem dojść do siebie. Udało się dopiero następnego dnia. Zaryzykuję stwierdzenie, że tegoroczny Orlen Warsaw Maraton mniej kosztował mnie sił niż ten start. Na 207 uczestników, którzy go ukończyli zająłem 22 miejsce. Czas: 1 h 53’25’’. W sumie udany debiut w biegach górskich. Na chętnych czeka jeszcze Zawoja (sierpień) i Kościelisko (październik)…