Maraton Wrocławski 2014 - Moja wrocławska anty-życiówka, czyli czego NIE robić przed maratonem.
- Szczegóły
- Kategoria: zawody biegowe
Moja wrocławska anty-życiówka, czyli czego NIE robić przed maratonem.
14-go września 2014 przebiegłam we Wrocławiu maraton. Trudno to co prawda nazwać „przebiegnięciem”, ale do mety dotarłam? Dotarłam. W limicie czasu? Of course! I nawet medal dali. Złożyła się na to seria niefortunnych zdarzeń, począwszy od soboty - wieczór przed startem...
(błąd nr 1) Nie mogłam znaleźć miejsca, gdzie można zjeść makaron, i to taki co nie kosztuje jakby był ze złota. Moje Pasta Party było o późnej porze i w meksykańskiej knajpie, więc było w nim 0 pasty – za mało węgla, za ciężkie. Dało się później we znaki.
(2) Do tortilli rano dołączyło za duże śniadanie i to jeszcze – nie wiem, co mnie podkusiło - (3) z chleba pełnoziarnistego. Równie dobrze mogłam zjeść cegłę. Efekt byłby podobny.
Dojazd na start miałam mieć prosty, ale (4) wybrałam się ciut za późno i wbiłam się w godzinę, gdy zablokowano już część ulic i zmieniły się trasy kursowania tramwajów.
Dojechałam późno. Daleko do depozytów. Wszędzie kolejki, a ja (5) nie przebrałam się na start. Mój organizm sobie akurat wtedy przypomniał, że jest kobietą i to nieprzygotowaną (if you know what I mean), więc wkradł się popłoch i początkowe stadium paniki!!! Jak już opanowałam sytuację, wskoczyłam w ciuchy i oddałam graty na przechowanie, do startu zostały... 3 minuty! Szybko poprawiłam sznurowadła – (6) zawiązałam za mocno, ale wtedy tego nie czułam, bo się spieszyłam.
I wystartowałam! Myślę sobie: (7) „Nie, nie zaprzepaszczę tego startu, spróbuję biec na 4h.” Nie zdążyłam się przebić do balona na 4, więc (8) goniłam go w trakcie. To było bardzo głupie. W końcu zrezygnowałam i przyczepiłam się do ludzi biegnących na 4 bez pacemakera. (9) Biegli szybciej. To chyba najczęściej popełniany błąd – za szybki start.
Po 15-tym kilometrze zaczęłam z kilometra na kilometr coraz bardziej przypominać raczej bohatera filmu „Noc pełzaczy” niż biegacza. Wtedy też mój żołądek stwierdził, że dalej nie biegnie. - Na żadnych wcześniejszych zawodach tak dobrze nie zapamiętałam (i nie doceniałam) lokalizacji toi-toi’ów i punktów odświeżania.
A skoro już jestem przy odświeżaniu… tego dnia było bardzo słonecznie, jak na moje standardy to wręcz upalnie. Na jednym z punktów pozwoliłam wolontariuszom oblać mnie wodą – (błąd nr 10) zrobili to hojnie, zamoczyli buta, skutkiem były 2 nowe mega bąble.
I tak się snułam po Wrocławiu wypatrując toi-toi’ów, wody, mety, krasnoludów, co jakiś czas poluzowując sznurowadła, bo się wrzynały. Z drugiej połówki zrobił mi się bardziej marszobieg. Potem już nawet na wodę żołądek źle reagował, a jednocześnie dawał znaki, że jest głodny.
Dopełzłam w 5:05:45. Wynik gorszy niż mój najgorszy. Do mety jednak dotarłam. Nie mogło być inaczej, bo to był mój trzeci maraton w drodze po Koronę Maratonów Polskich (w ogóle czwarty). A teraz… Poznaniu! Przybywam! :)