Run Race Team



Wiązowna 2015 – spokojnie, to tylko awaria

Share

Start rozpoczynający nowy sezon. Wmordęwind półmaraton. Za każdym razem, gdy biorę w nim udział, czegoś brakuje. Świeżości lub wytrzymałości, wystrzału rakiety po 17 km lub „CPN-u”, na którym kilka kilometrów wcześniej mógłbym uzupełnić paliwo. Trasa nie należy może do najbardziej malowniczych ale posiada swój nieodparty urok. Z ciepłą herbatą podawaną w kubkach i syreną strażacką na nawrocie. Wiatr.


I ta jego obecność… na całym dystansie. Dla wszystkich taki sam. Bez względu na pogodę, o którą w tym roku organizatorzy bardzo się postarali. Z boku, w twarz, czasem w plecy. Wind, vent, viento. Jak spadek przyjmowany z dobrodziejstwem inwentarza. Akceptujemy jego uciążliwe towarzystwo do połowy dystansu mając nadzieję, że w drodze powrotnej – przy jego udziale – zrekompensowane zostaną choć w drobnej części nasz dotychczasowy wysiłek i „heroiczna” postawa. Wytrawny dyplomata. Ławrow – przychodzi na myśl. Siergiej Ławrow. Tam gdzie zaczynasz liczyć na jego pomoc oświadcza: „wypier…j” i to w taki sposób, że czujesz podniecenie w związku ze zbliżającą się podróżą… Za taką podróż, jak i każdą inną, trzeba zapłacić. Ja po 17 km byłem „spłukany”. Spokojnie, to tylko awaria. Nie pierwsza i zapewne nie ostatnia na tej trasie. Błędy, które należy wyeliminować. Wiedzieć jakie – to już coś. Półmetek osiągam w 46 minut bez dwóch sekund, są zatem podstawy by sądzić, że uda się ukończyć cały bieg w czasie poniżej 1h 32’. Na przedostatnim pomiarze nie jest jeszcze źle. Źle zaczyna się dziać (nomen omen) za zakrętem, tuż przed 18 km… Tam średnia tempa z ostatnich 3 km spada do 4’26’’ na km, by na ostatniej prostej przed metą – mierzona z ostatniego km – zjechać do 4’32’’. Ostatnie 4 km biegu pokonuję siłą rozpędu i inercji. Turlam się do mety. Może gdybym jeszcze kątem oka dostrzegł wyprzedzającego mnie zapewne na tej ostatniej prostej Jarka, to zacząłbym gryźć asfalt i potoczył się o 12 sekund szybciej. Może. Verba docent exempla trahunt – krzyczy rozentuzjazmowany spiker. Gratulacje dla Jarka. Mimo wszystko poprawiłem „życiówkę”. Siergieja nie znam. Znam to: tisze jediesz, dalsze budiesz. On też. (Na zdjęciu: ten w czerwonej bluzie pośrodku to ja, Siergieja jeszcze tutaj nie widać…).

P.S. W lesie kabackim niedzielne wybiegania zaczynamy o 7.00.

.